Minęła już prawie dekada od momentu, kiedy serwis z filmami dla
dorosłych P0rnHub przedstawił światu swe ambitne plany realizacji
ślizgacza w kosmosie. Jak dotąd jedyne, co dostaliśmy, to (cytując
autorów) „analna odyseja kosmiczna”, czyli dziełko pt. „Uranus
Experiment”, gdzie ok. 20 sekund materiału zarejestrowano w
warunkach mikrograwitacji wymuszonej lotem parabolicznym. W
międzyczasie uczeni z całego świata zaczęli się głowić nad
tym, czy w ogóle seks w przestrzeni kosmicznej byłby faktycznie tak
fajny, jak chcieliby tego twórcy związani z kinem ślizganym.
Przede wszystkim
należy wyraźnie podkreślić, że nikt nigdy nie podjął się
badań nad ludzką seksualnością w kosmosie, więc wszystko, co
sobie teraz omawiamy, to tylko hipotezy. Natomiast największą
zagwozdką, która od lat męczy uczonych, jest…
kosmiczna erekcja.
Podczas programów kosmicznych zaobserwowano bowiem u ich
uczestników zakłócenia prawidłowej cyrkulacji krwi. Wpływ na to
ma niska grawitacja.
W praktyce krew astronautów ma tendencję do
kumulowania się w górnych częściach ich ciał, co pozwala wysnuć
teorię, jakoby utrzymanie efektownego wzwodu w przestrzeni
kosmicznej stanowiło znacznie większe wyzwanie niż na Ziemi. Być
może w przyszłości jakaś firma farmaceutyczna zaczęłaby
zaopatrywać astronautów w kosmiczne viagry.
Problem z cyrkulacją
krwi nie odbijałby się tylko na jakości erekcji, ale także i
dotyczyłby kobiecych procesów umożliwiających zbliżenie. Wstępne
namiętności, w naturalnych dla nas warunkach, prowadzą do tego, że
w genitaliach zbiera się krew, co z kolei zwiększa ich wrażliwość
oraz ułatwia produkcję płynów ułatwiających penetrację.
Istnieje duże prawdopodobieństwo, że w warunkach kosmicznych
wystąpiłby więc problem z tym ostatnim.
Nie obyłoby się więc
bez lubrykantu.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą