Praca fajna. Robię to co lubię czyli prowadzę samochód i poznaję miasto. Niby wszystko w porządku, ale do chuja Wacława, po czternastu godzinach spędzonych za kierownicą, po zrobieniu dwustu pięćdziesięciu kilometrów maluchem po krakowskich zadupiach niebardzo wiem jak się nazywam.
Godzina 22:25 zgubiłem się gdzieś w okolicach Wrocławskiej...ktoś zapyta: Jak tam się można zgubić? Można, kurwa, można...dobrze, że się szybko odnalazłem ale z początku ogarnął mnie blady strach i czarna rozpacz. Teraz na samą myśl o pizzy albo o samochodzie, ewentualnie, o połączeniu obu tych rzeczy, aż mnie trzepie...jestem wykończony...
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą