:thurgon , ale przecież to działa też w drugą stronę, gdzie średnio rozgarnięty gość z roli/przedsiębiorstwa ojca w dupie miał studia na "czymkolwiek" i szedł od razu do roboty z fachem w ręku lub z dużymi chęciami. Zamiast robić studia to zrobił uprawnienia na wózek czy TIR. Z kolei wielu takich przeciętniaków idzie na studia, gdzie szybko się orientują, że to raj dla debili (oczywiście w zależności od uczelni i kierunków) i błogo spędzają czas, nie przejmując się jutrem. A te jutro w końcu przychodzi a oni muszą w końcu sobie poszukać roboty. Co zabawne chęci też nie można im odmówić, bo znam wiele osób, które ledwo się prześlizgiwały, albo i nigdy nie skończyły studiów, ale marzenia co do pracy w zawodzie to oni mieli
No i wypierdoleni zawsze jakoś tam starali się wrócić, choć można było odnieść wrażenie, że to kompletnie nie dla nich. Więc dla mnie to nie jest żaden wyznacznik, czy ktoś te studia ma, nie ma, chciał, nie chciał.
No i do meritum. Uwielbiam te wojny pokoleniowe, bo mają one pewien element magiczny. Otóż, od pewnego rocznika (najczęściej rok po urodzeniu autora danej tezy o degeneracji młodszych) ludzie w magiczny sposób głupieją, deformują się itd. Niektórzy nawet twierdzą, że kiedyś to nawet ludzie byli wyżsi
Ja znam masy debili starszych niż 1990 i masę młodszych. Podobnie ze zdolnymi. Odnosząc się do wycinkowych przykładów z mojego życia mógłbym zaryzykować stwierdzenie, że ci <1990 to debile najwyżej jakości, najlepszego sortu, z pierwszego tłoczenia, ale nie zrobię tego, bo wiem, że to tylko błąd atrybucji.
Przykład - ucząc się jeszcze w liceum bardzo często dodatkowo pracowałem i jedną z takich prac była inwentaryzacja z ramienia wyspecjalizowanej firmy. Brali w zasadzie każdego i nie najgorzej płacili - trzeba było przejść małe szkolenie i test. Test polegał na rozwiązaniu kilkudziesięciu zadań matematycznych i opierających się na wyobraźni przestrzennej w określonym czasie oraz na poprawnej obsłudze skanera. Byłem najmłodszy w całej grupie i uwinąłem się w 10 minut bo to był banał. Inni dopiero zaczynali rozwiązywać sprawdzian. W pracy było jeszcze śmieszniej, bo tych wszystkich ludzi było trzeba nieustannie nadzorować, słabo liczyli, wolno im to szło (np. jakaś babcia nie dopatrzyła się niczego złego w tym, że na półce z napojami jest ich kilka milionów sztuk, a tyle wpisała). Oprócz mnie było kilka innych osób w moim wieku i te cieszyły się dużą autonomią w pracy i zaufaniem kierownictwa, czemu? Bo ogarniali robotę. Czy to pozwala formułować wniosek, że ludzie sprzed rocznika 1989 są debilami? Czy to może tylko ja wpadłem w takie środowisko, bo co tu się oszukiwać, taka praca jest raczej dla "niewymagających"?