Odpisując w którymś wątku naszła mnie pewna refleksja na temat życia. Wątek ten kieruję głównie do mężczyzn bo sam nim jestem, a do tego mam poważne dylematy życiowe i zastanawiam się czy wszystko ze mną ok.
Jak to jest, że niby człowiek ma potrzebę dzielenia się swoim życiem z drugą osobą? Jak to jest, że spotyka się drugą osobę i się wie że jesteście sobie przeznaczeni ? Chodzi o zakochanie się oczywiście. Czy istnieje coś takiego jak miłość ? Czy może to tylko przyzwyczajenie ? A może uleganie jakimś stereotypom ?
Chodzi generalnie o to, że nie odczuwam czegoś takiego jak miłość (pomijam tę rodzicielską) .. tak mi się wydaje .. oczywiście martwię się o rodzinę, przyjaciół, ale jeszcze nie zaznałem takiej sytuacji, że strasznie mnie ciągło do jakiejś kobiety lub też za nią bym tęsknił - o aspekcie psychologicznym tu mowa oczywiście.
Nie jestem jakimś casanowa i nie myślcie sobie że jestem Hank Moody z californication że co noc inna, ale różne rzeczy miałem przyjemność robić z płcią piękną i wynikało to raczej z mojej potrzeby fizycznej, aniżeli z uczuć jakie we mnie siedziały.
Zastanawia mnie, czy wy moi drodzy single, państwo w monogamii żyjący i poligamiści także; czy wy zakochujecie się lub też jesteście zakochani?, czy też po prostu jesteście z drugą osobą, no bo fajnie tak, bo miło, przyjemnie, przytulić jest się do czego i popędy pewne zaspokoić. Jak to jest w praktyce no bo kurtka nie rozumiem. Niby fajnie spędzić wieczór z duperką, ale jutro mogę być z drugą, pojutrze trzecią .. ze wszystkimi spędzam równie miło czas, ale nie mam czegoś takiego że czuję się przy nich szczęśliwy, że myślę że nic więcej mi nie trzeba. Może nie spotkałem jeszcze tej jedynej ?
Ale jeżeli jest ta jedyna to dlaczego po iluś latach po małżeństwie faceci plują sobie w brodę że się ożenili ?
Jak to jest bojownicy ?
Jak to jest, że niby człowiek ma potrzebę dzielenia się swoim życiem z drugą osobą? Jak to jest, że spotyka się drugą osobę i się wie że jesteście sobie przeznaczeni ? Chodzi o zakochanie się oczywiście. Czy istnieje coś takiego jak miłość ? Czy może to tylko przyzwyczajenie ? A może uleganie jakimś stereotypom ?
Chodzi generalnie o to, że nie odczuwam czegoś takiego jak miłość (pomijam tę rodzicielską) .. tak mi się wydaje .. oczywiście martwię się o rodzinę, przyjaciół, ale jeszcze nie zaznałem takiej sytuacji, że strasznie mnie ciągło do jakiejś kobiety lub też za nią bym tęsknił - o aspekcie psychologicznym tu mowa oczywiście.
Nie jestem jakimś casanowa i nie myślcie sobie że jestem Hank Moody z californication że co noc inna, ale różne rzeczy miałem przyjemność robić z płcią piękną i wynikało to raczej z mojej potrzeby fizycznej, aniżeli z uczuć jakie we mnie siedziały.
Zastanawia mnie, czy wy moi drodzy single, państwo w monogamii żyjący i poligamiści także; czy wy zakochujecie się lub też jesteście zakochani?, czy też po prostu jesteście z drugą osobą, no bo fajnie tak, bo miło, przyjemnie, przytulić jest się do czego i popędy pewne zaspokoić. Jak to jest w praktyce no bo kurtka nie rozumiem. Niby fajnie spędzić wieczór z duperką, ale jutro mogę być z drugą, pojutrze trzecią .. ze wszystkimi spędzam równie miło czas, ale nie mam czegoś takiego że czuję się przy nich szczęśliwy, że myślę że nic więcej mi nie trzeba. Może nie spotkałem jeszcze tej jedynej ?
Ale jeżeli jest ta jedyna to dlaczego po iluś latach po małżeństwie faceci plują sobie w brodę że się ożenili ?
Jak to jest bojownicy ?