Międzynarodowy zespół badaczy zakończył 20 letnią pracę nad życiem odkrywcy Ameryki Krzysztofa Kolumba. Wyniki ich badań są sensacyjne - Krzysztof Kolumb z pochodzenia był Polakiem i jego rzeczywiste nazwisko brzmiało "Kolumbowicz" - informuje serwis dailymail.co.uk.
Nowe dowody ws. pochodzenia odkrywcy Ameryki ujawnił w książce "Kolumb: Nieopowiedziana historia" badacz Manuel Rosa z Duke University w Stanach Zjednoczonych. Według autora pracy poświęconej życiu Kolumba odkrywca był synem króla Władysława III Warneńczyka. Wprawdzie Kolumb urodził się siedem lat po śmierci Władysława III, ale według naukowca informacje o śmierci polskiego króla są nieścisłe. Dowodem na to ma być fakt, że nigdy nie odnaleziono ciała ani zbroi króla. Wersja ta stoi w sprzeczności z tureckimi opowieściami, że sułtan otrzymał głowę polskiego króla i przechowywał ją w garnku z miodem.
Według Rosy polski król miał przeżyć i uciec na Maderę. Tam rzekomo ożenił się z portugalską szlachcianką i był znany jako Henrique Alemao (Henryk Niemiec). Na wyspie nasz król miał dożyć starości w szczęściu i dostatku.
- Informacje o tym, że Kolumb pochodził z rodziny biednych włoskich tkaczy z Genui jest niedorzeczna. Tylko głupiec by się przy tym upierał skomentował Rosa.
Naukowiec stwierdził, że jedynym sposobem na przekonanie króla Hiszpanii do sfinansowania planowanej podróży przez Ocean Atlantycki było królewskie pochodzenie Kolumba. Rosa twierdzi, że Kolumb z jakiegoś powodu je ukrywał.
Autor książki ostatecznego dowodu na potwierdzenie swych tez upatruje w badaniach DNA i chciałby zdobyć materiał genetyczny Jagiellonów. Naukowiec twierdzi, że wysłał prośbę do katedry na Wawelu o możliwość zbadania szczątków ojca króla Warneńczyka, Władysława II Jagiełły. DNA samego Kolumba oraz jego bliskich naukowcy już mają.
Kolejny członek zespołu badawczego, prof. James T. McDonough uważa, że Kolumb jest winny ogromnego oszustwa w sprawie swego pochodzenia.
- Ta książka zmieni na zawsze nasz sposób patrzenia na historię powiedział portugalski historyk prof. Jose Carlos Calazans.
Do tej pory uważano, że Krzysztof Kolumb, który urodził się we włoskim mieście Genua w 1451, był synem Domenico Columbo, który był tkaczem i miał stoisko z serami na rynku miasta.
"Pegaz na biegunach. Humor z zeszytów szkolnych". Zebrał Józef Bułatowicz. Młodzieżowa Agencja Wydawnicza. Warszawa 1989.
Ciężko mówić Ideał ponieważ ideał to suma wielu nakładających się czynników...
Moja idealna kobieta powinna...
Hmmm...
Od czego tu zacząć?!?!
Dużo mówi się że u kobiety ważne są duże piersi...
Może coś w tym jest?!?!
często padają tez pytania czy brunetka czy jednak blondynka...
ale jakie to ma znaczenie?!
Czy jeżeli się przefarbuje to nagle przestanie mi się podobać???
Tak więc...
Brunetki...
blondynki
rude...
a nawet...
każda ma coś w sobie...
każda ma jakiś urok i czar!
Ciężko określić co to jest dokładnie
Dlatego nie powiem czym dokładnie
jest to COŚ co się ma albo się nie ma!
Mówiliśmy o kolorze włosów.
Ale pierwsze co się rzuca w oczy to fryzura!
Ważne żeby była modna !
A oczy?
Oczy są bardzo ważne!
Tylko one nie zmienią się przez całe życie!
To w nie patrzysz podczas romantycznych spotkań
To w nich odczytasz radość i smutek swojej drugiej połówki
nos....
delikatny?
zadarty?
duży?
Nie mam zbyt dużych wymagań!
Ważne by nie przeszkadzał podczas pocałunków
kobieta musi umieć się malować
to podkreśla jej rysy!
Rozświetla twarz!
powinienem czuć się z nią dobrze!
I tak samo dobrze się bawić!
Chciałbym nie mieć oporów żeby zabrać ją
na piwo z kolegami
na bal karnawałowy...
lub na wesele...
Baner reklamowy na hotelu Forum jest doskonale widoczny ze wzgórza wawelskiego (fot. Michał Ostałowski) |
Kevin Carter, fotograf, reporter z RPA, urodzony w rodzinie brytyjskich emigrantów. Zasłynął pewnym zdjęciem, które zostało nagrodzone Pulitzerem, prestiżową amerykańską nagrodą z dziedziny dziennikarstwa, literatury, fotografii, muzyki. Porównywalna do OSCARa filmowego.
Wraz ze swoją grupą Bang Bang Club (składała się też z jego trójki przyjaciół-reporterów) polecieli do Sudanu aby fotografować ofiary klęski głodu.
Pewnego dnia Kevin napotkał głodującą dziewczynkę, która starała trafić do obozu gdzie rozdawano żywność. Zatrzymała się, żeby odpocząć, fotoreporter zaczął jej robić zdjęcia – gdy nagle tuż przy niej wylądował sęp.
Nie chcąc spłoszyć ptaka, fotograf w bezruchu fotografował scenę i czekał, aż sęp rozłoży skrzydła. Nie doczekał się.
Zdjęcie natychmiastowo trafiło na pierwszą stronę prestiżowej gazety “New York Times”. Jeszcze tego dnia pojawiły się setki telefonów ludzi, którzy pytali o zdjęcia, o dziewczynkę – czy przeżyła?
Rok później Carter dowiedział się, że zdobył nagrodę Pulitzera za to właśnie zdjęcie, które spędzało mu sen z oczu.
Carter wyznał w jednym z wywiadów, że po zrobieniu zdjęcia usiadł pod drzewem i długo płakał. Wiele razy pytano go, czy dziewczynka przeżyła i dlaczego jej nie pomógł. Niektórzy krytykowali reportera za bierność w tak dramatycznej sytuacji. Nawet jego przyjaciele zastanawiali się nad etyczną stroną takiego postępowania. Obrońcy zachowania Cartera tłumaczyli, że on tylko zrobił zdjęcie jednego z tysiąca umierających dzieci. Zamieszczenie go na okładce dziennika wywołało masową reakcję społeczną i zbiórkę pieniędzy na pomoc żywnościową dla krajów takich jak Sudan.
Później jednak wyznał, że żałował, ze nie pomógł dziewczynce. Ale wtedy reporterzy byli podobno ostrzeżeni, żeby nie ingerować w ofiary głodu podczas pracy.
Jego partner, miał nieco inną wersję zdarzeń (nie wiadomo skąd). W jednym z wywiadów twierdził, ze rodzice tego dziecka tymczasowo je zostawili aby zebrać żywność z różnych punktów żywnościowych. Powiedział też, że zrobił kilka podobnych zdjęć, ale to Carter dostał nagrodę – takie bywa życie.
Kevin Carter popełnił samobójstwo 27 lipca 1994 roku (w polskich artykułach podają ‘93, ale jak mógł wtedy zginąć, jeżeli tego roku zadzwonili do niego informujac o nagrodzie…). Znaleźli go w samochodzie zaparkowanym w miejscu gdzie bawił się w dzieciństwie.
Przed śmiercią zostawił list
I am depressed … without phone … money for rent … money for child support … money for debts … money!!! … I am haunted by the vivid memories of killings & corpses & anger & pain … of starving or wounded children, of trigger-happy madmen, often police, of killer executioners…I have gone to join Ken* if I am that lucky.
*Ken – jego przyjaciel, który krótki czas wcześniej zginął od postrzału
Historia ta mnie bardzo zaintrygowała gdy zobaczyłam zdjęcie dziewczynki i sępa na Wykop.pl.
Czy Carter powinien pomóc dziewczynce dojść do punktu żywnościowego? Z pewnością – nic go to nie kosztowało. Ale z drugiej strony potrafię zrozumieć dlaczego tego nie zrobił. To był pierwszy objaw słabości, drugi był objawił sie jako samobójstwo.
Co z tego, ze fotografował jedną z tysięcy ofiar głodu. Futomaki rzucił bardzo trafnym krótkim opowiadaniem z morałem, w odniesieniu do tego zdjęcia
As the old man walked the beach at dawn, he noticed a young man ahead of him picking up starfish and flinging them into the sea. Finally catching up with the youth, he asked him why he was doing this. The answer was that the starfish would die if left until the morning sun.
“But the beach goes on for miles and miles and there are millions of starfish,” continued the other. “How can your efforts make a difference?”The young man looked at the starfish in his hand and then threw it to safety in the waves. “I made a difference to that one,” he said.Tłumaczenie
Podczas gdy stary człowiek spacerował sobie po plaży przy wschodzie słońca, zauważył on młodzieńca, który podnosił rozgwiazdy z brzegu i wyrzucał je do morza. Przerywając jego czynność, zapytał się go dlaczego to robi. Odpowiedział, iż inaczej rozgwiazda by umarła zanim słońce by całkowicie wzeszło. "Ale ta plaża jest taka duża i pewnie jeszcze większa, na pewno są miliony rozgwiazd. Jak twoje działania mogą robić jakąś różnicę?" Młodzieniec popatrzył na rozgwiazdę w jego dłoni i nastęnie rzucił ją do morza. "To robi wielką różnicę dla tej rozgwiazdy" - powiedział.
Czy zdarzyło Wam się kiedyś wyłowić coś z morza, np. butelkę z listem? Strażnik przybrzeżny z Florydy znalazł na brzegu coś o wiele lepszego – kompakt Nikona L18 w wodoszczelnej obudowie. Aparat był nienaruszony i wyświetlał zdjęcia oraz dziwny film nakręcony podczas podróży. Znalazca rozpoczął długi proces w celu odkrycia właściciela. W końcu okazało się, że aparat przez pół roku przepłynął 1770 km! Kompakt jest już w drodze do osoby, która go zgubiła. Jak do tego doszło?
Szczegóły tej fantastycznej historii ujawnił dziś The Associated Press. Trzeba przyznać, że rzeczywiście zawiera ono sporo ciekawych wątków. Przede wszystkim samo znalezienie właściciela było nie lada problemem. Zdjęcia w aparacie przedstawiały rodzinę siedzącą na kanapie, mężczyzn w strojach płetwonurków i parę podwodnych ujęć. Na tym trop się urywał. Strażnik przybrzeżny, który odnalazł kompakt, postanowił jednak za wszelką cenę odnaleźć właściciela zguby. Zdjęcia zamieścił na portalu dla nurkujących Scubaboard.com, w nadziei, że ktoś rozpozna kadry z Nikona. Po kilku dniach tropy internetowego śledztwa zaprowadziły go do Aruby, holenderskiej wyspy przy wybrzeżu Wenezueli. Na jednym ze zdjęć widoczny jest ogon samolotu, na którym widnieje numer – wskazywał on właśnie na tę lokację. Następnym etapem był sygnał od osoby zamieszkującej Arubę, która na zdjęciach rozpoznała dzieci z klasy swojego syna. Tak, po nitce do kłębka, strażnik z Florydy dotarł do Dicka de Bruin – właściciela aparatu, który zgubił go podczas nurkowania.
Na tym jednak nie koniec ciekawostek. Sama podróż aparatu wydaje się fascynująca. Okazuje się, że trwała pół roku, a kompakt pokonał odległość w sumie 1.100 mil czyli około 1770 km! The Associated Press poprosiło o wypowiedź eksperta, który potwierdził, że przy korzystnych prądach było to możliwe. W dodatku na wysokości Hondurasu aparat zarejestrował także film. Prawdopodobnie uruchomił go żółw morski, który pomylił Nikona z pożywieniem.
Dick de Bruin, pechowy płetwonurek, zdążył już pogodzić się ze stratą aparatu. Jego znalazca, po wytropieniu właściciela, przesłał mu jednak aparat FedEx’em. Historia zakończyła się happy endem i wygląda na to, że nie ma przeszkód, by Holender dalej używał Nikona. Kompakt bowiem przez swoją półroczną podróż zachował się w stanie nienaruszonym. Jedynie obudowa nosiła oznaki spędzenia wielu miesięcy w wodzie.
Zdjęcia z aparatu, które w celu znalezienia jego właściciela umieścił w sieci strażnik z Florydy znajdziecie tu.
W dobie internetu odkrycie historii wyłowionego kompakta nie było takie trudne, ale jest to jeden z tych przypadków, gdy wbudowana w aparacie opcja geotagowania zdjęć okazuje się naprawdę przydatna :)
Japoński producent Cyberdyne Corporation do spółki z Daiwa House rozpoczął produkcję egzoszkieletu HAL (Hybrid Assistive Limb) Urządzenie wspomagające ruchy przeznaczone będzie głównie dla osób z problemami w poruszaniu się, pracowników fizycznych i służb ratunkowych. HAL dzięki podłączonym do skóry sensorom odbiera sygnały motoneuronowe, które stymulują pracę mięśni i zwiększają możliwości użytkownika w zakresie min.: podnoszenia ciężarów i biegania. W chwili obecnej zapotrzebowanie na Hybrid Assistive Limb szacuje się na poziomie 400 egzemplarzy. Jeżeli konstrukcja okaże się w pełni sprawna i użyteczna następne zamówienia powinny pójść lawinowo. Aktualny wygląd HAL przywodzi na myśl Stormtrooperów z Gwiezdnych Wojen. Kwestią czasu są zapewne wersje opancerzone i uzbrojone przeznaczone dla wojska. Koszt cywilnego HAL, to około 4200 dolarów. Jak działa egzoszkielet możecie zobaczyć w rozwinięciu w dołączonym filmiku. Pozwolę sobie jednak zauważyć, że firma Cyberdyne Corporation znana z trylogii Terminator przyczyniła się do zagłady ludzkości. Cóż za niezwykła zbieżność nazewnictwa, oby przypadkowa bo inaczej jesteśmy świadkami początku końca … (:])